
Uszba. Wilczyca Kaukazu
17 lipca 2023
Niech zatańczy Uszba moja narzeczona
19 sierpnia 2023
ALEKSANDER KUZNIECOW | A W DOLE SWANECJA | FOTOGRAFIA GÓRSKA | FOTOGRAFIA KRAJOBRAZOWA | FOTOGRAFIA WYPRAWOWA | GRUZJA | INGURI | KAUKAZ | KOLCHIDA | SAKARTVELOS | SWANECJA | SWANECJA GÓRNA | SWANETIA | SWANETIA GÓRNA | UPPER SWANETIA | WSPANIAŁA GRUZIŃSKA DROGA
Żelazo hartuje się w ogniu, człowieka zaś w trudnościach.
1. Wspaniała gruzińska droga - Gruzja, Swanetia
Gdy samochód wreszcie się zatrzymał, nie byłem wstanie uwierzyć, że to możliwe.
– To niemożliwe! Absolutnie niemożliwe – gorączkowałem się, gdy pijany w sztok Swan, energicznie pakował nasze plecaki do pięcioosobowego łazika. Za kierownicą siedział mężczyzna o imieniu Szaliko (a może inaczej miał na imię) i uśmiechał się do nas wymownie. Obok niego, na miejscu pasażera spoczywała kobieta z małym dzieckiem. Policzyłem na palcach. Cztery osoby. Nie uda się! Nie uda się? Witajcie w Gruzji!
A teraz zagadka: Ile ruchów trzeba zrobić, żeby schować sześć schabów, kobietę i jedno dziecko do małego, gruzińskiego łazika? To proste. Dziesięć. Otworzyć drzwi, wsadzić dziecko, wsadzić kobietę, wsadzić mnie, wsadzić Maćka, wsadzić Damiana, wsadzić Tomka, wsadzić Szaliko, wsadzić kierowcę i zamknąć drzwi. Dołóżmy do tego jeszcze cztery razy po trzydzieści kilogramów martwej natury w plecakach jako balast i robi się ciekawie!
Siedzieliśmy w środku ściśnięci jak sardynki, przywaleni plecakami i unieruchomieni na amen, ale siedzieliśmy. A pijany Swan zajął miejsce za kierownicą! Próbowałem protestować, ale Szaliko dosiadając się do kobiety i dziecka, rozłożył tylko bezradnie ręce. I wtedy zrozumiałem. Szaliko był tylko pasażerem, który pełnił funkcję kierowcy, ale tylko przez krótką chwilę, bowiem być może godzinę wcześniej właściciel pojazdu wzniósł o kilka toastów za dużo i zawirował mu świat. Niestety, Szaliko był taką samą ofiarą jak my.
- fot. Maciek Chmielecki, arch. Climbe
– I nie pozwól dawco życia, by ten człowiek stał się przyczyną śmierci lub kalectwa. – Z moich ust wylewał się ledwo słyszalny potok słów, który był jakimś dawno zasłyszanym cytatem, a może nie. Jego pochodzenie było dla mnie nieznane, jaki i sam fakt, że coś takiego cudem odnalazłem w odmętach mojej pamięci. Może nie tak dosłownie brzmiał ten tren, to żałosne zawodzenie, bowiem język literacki, którym posługuję się podczas opisywania moich przygód, pozwala mi swobodnie porządkować wydarzenia i lekko je dopieszczać metaforami, ale tak właśnie się czułem – drżałem. Pierwszy raz od przyjazdu do tego pięknego kraju czułem prawdziwy, paniczny, w pełni usprawiedliwiony strach.Wspaniała gruzińska droga!
Plastikowa obudowa nadkola po chamsku wrzynała mi się w bok, a wciśnięte w strefę bagażową plecaki, zbyt duże by pozostać w otwartym bagażniku łazika, prostacko tłukły mnie po głowie. – Pohamuj pokusę nadmiernej szybkości, zachowaj nas od nieszczęścia i wypadku, i spraw, aby piękno tego świata mogło mi towarzyszyć na wszystkich następnych drogach moich, Amen.
Stuk... puk... stuk, stuk, stuk... puk, puk, jeb... jeb... puk i stuk i znowu jeb... co rusz wpadaliśmy w wielkie dziury, chyba po sam dach. Gwałtowny przechył wciskał mnie w oparcie. Niwka wspinała się po niemalże pionowym stoku, by zaraz gwałtownie ruszyć w dół. Ryp... i puk, i stuk, i onomatopeiczne jeb! Każda kolejna głęboka dziura odrywała mnie od siedzenia i wbijała w sufit. – Ah... te kaukaskie drogi. Drogie jest życie... mój drogi... mój drogi, jakże się boję... W mojej głowie myśli szalały niczym potężne tornada, tymczasem na twarzy Damiana malowała się rozkosz.
– Jest pięknieeee! – Radośnie krzyczał Damian, na wpół nieprzytomnie, na wpół jakby nie zdając sobie sprawę z zagrożenia, na wpół jakby wycofany z tego świata.
A oczyska, patrzałki moje drogie, katował obraz za szybą. Unieruchomiony wielkim plecakiem spoczywającym na kolanach, siedziałem tuż przy oknie z widokiem na wertykalny bezkres Swanetii. Przepaściste wąwozy, głębokie parowy i niekończące się urwiska – prolog i epilog antycznego dramatu. I nie byłby to przypadek odosobniony. Takie wypadki, gdzie marszrutki wypełnione po brzegi ludzkim mięsem zwalają się do rwących rzek i przepaści, były na porządku dziennym.
Stary Swan, z którym dwa tygodnie wcześniej rozmawialiśmy jadąc do Dolnej Swanetii, pokazał nam miejsce, w którym zginął jego kuzyn. Trzydzieści metrów lotu i skały; potem rwąca woda. Ich ciała wypłukała rzeka Inguri. Nikt nie przeżył. Pozostał tylko złom. Poskręcany, karykaturalny, złowieszczy obraz potęgi i nieprzystępności pradawnej Kolchidy.
Co ciekawe, Swanowie po raz pierwszy zobaczyli koło w 1937 roku. Do tego czasu wszystkie ciężary przewożono w jukach lub na saniach. Trudno się dziwić, skoro Swanetia (ang. Svaneti) jest wybitnie górzystym rejonem i niezwykle trudno dostępnym. Czy na wozie można z łatwością jechać w góry po siano? Może i nie, ale spróbujcie ruszyć w takie miejsca mechanicznym powozem.
Kto ma rodzinę na wsi, i chociaż raz jechał z dziadkiem na sianokosy, ten powinien znać odpowiedź. Baby z wozu, koniom lżej. Warto jeszcze zacytować ciekawą anegdotkę, którą przytacza Aleksander Kuzniecow w książce pt. A w dole Swanecja: Pojawienie się w Górnej Swanecji samochodu było wielkim wydarzeniem. Opowiadają, że pierwszemu samochodowi pewien starzec wyniósł wiązkę siana i był bardzo obrażony, kiedy auto przejechało po tym sianie i potoczyło się dalej.
- Fot. Tomasz Mucha, arch. Climbe
- fot. Maciek Chmielecki, arch. Climbe
Teraz jechaliśmy do Ushguli w Gruzji przypadkowo złapanym samochodem. Nie jak cywilizowani ludzie, wspaniałą gruzińską drogą z zachodu na wschód przez Mestię, ale od wschodu, bezdrożami, wąskimi, obsypującymi się ścieżkami, które przecinają przełęcz łączącą Góry Swaneckie z pasmem Kaukazu Centralnego.
– Zła to droga, zła droga, potrzebny przewodnik – powtarzał nam kilka dni wcześniej oficer policji, gdy powiedzieliśmy mu, że idziemy pieszo. – Zła, niebezpieczna i bardzo, bardzo daleko. Aleksander Kuzniecow kiedyś napisał: zła droga to ta, z której podróżny na pewno tak się zwali, że ciała jego nie będzie można znaleźć. Dobra droga – to ta, z której podróżny spadnie, ale trupa jego znajdą i pochowają. A wspaniała droga to taka, z której podróżnemu może nawet uda się nie spaść.
– Maciek, kurwa, nie zagaduj kierowcy, bo się odwraca i nie patrzy przed siebie – powiedziałem dławiąc w sobie okrzyk przerażenia. Jechaliśmy dobre 20 minut i kilkakrotnie cudem uniknęliśmy zwalenia się w przepaść.
– Wiesz, jak z nim rozmawiam to wolniej jedzie – zachichotał Maciek, i chyba miał rację. To był prawdziwy antyczny dramat wpisany we współczesność. Ten tragiczny konflikt polegał na tym, że istniały dwie przeciwstawne i równorzędne racje, pomiędzy którymi nie sposób było dokonać słusznego wyboru. Z jednej strony mieliśmy oczka jak szparki pijanego kierowcy i nadmierną prędkość, a z drugiej strony wolną jazdę i brak kontaktu szofera z rzeczywistością. A nad tym wszystkim dominowały siły niezależne: kręta droga, mnóstwo promili we krwi szofera, bezdenne przepaści, chodzące samopas bydło, które akurat zawsze dawało się ominąć tylko przy zewnętrznej krawędzi drogi i padający deszcz.
Każde możliwe posunięcie, każde decyzje, na które nie mieliśmy wpływu, zbliżały nas do katastrofy. Modliłem się. Długo, wytrwale i w przerażeniu. Litania za litanią, koronka za koronką, dziesiątka różańca za dziesiątką, wzywałem świętych i błogosławionych, prosiłem, błagałem. Nawet od czartów nie omieszkałem zwyzywać nic nie rozumiejącego kierowcę, ale wszystko to było bezcelowe. Oto krewka swanecka krew, furiatyczna, niepohamowana niczym licwri, nasycona alkoholem z czaczy, krążyła dziko w organizmie Swana. Śmiał się szaleńczo co rusz zerkając przez ramię na nasze twarze. Czy mój strach był autentyczny? Klnę się na wszystko co moje. Pragnąłem tylko bezpiecznie wysiąść z samochodu.
A gdy wreszcie jakimś cudem dotarliśmy na miejsce, gdy naszym oczom ukazały się swaneckie wieże, gdy byliśmy u celu podroży, żywi, cali, przypomniałem sobie następujące słowa z książki Aleksandra Kuzniecowa:
Przepaścista droga nad rwącą w głębi rzeką Inguri usiana jest kapliczkami, upamiętniającymi kolejne ofiary jazdy przełomem rzeki. W każdej stoi butelka z czaczą (gruzińską grappą). Niektórzy kierowcy czczą pamięć zmarłych wypijając mniej lub bardziej symboliczną porcję tego mocnego trunku (60–63% alkoholu). Myślę, że kolejne kapliczki to m.in. skutek wznoszonych toastów – swoiste perpetuum mobile.
– Wiesz, mimo wszystko to była wspaniała gruzińska droga – powiedział Maciek klepiąc mnie po ramieniu, gdy ja wciąż kurczowo ściskałem poświęcony krzyżyk.
– Bez wątpienia – odpowiedziałem drżąc jeszcze na całym ciele, nie wiem czy to z winy skrajnego stresu, czy też na skutek zmęczenia wywołanego ciężkim plecakiem, który ustawicznie napierał na mnie z luku bagażowego. - Nigdy więcej nie wsiądę do samochodu z pijanym kierowcą.
Pijesz, nie jedź, jedziesz, nie pij. Ale czy w Gruzji jest to w ogóle możliwe? Sakartvelos Gaumardżos! Niech żyje Swanecja! Niech żyje Gruzja. Niech żyje turysta, który "wychowany grzecznie" na zachodnich standardach po raz pierwszy odwiedza Gruzję! Carpe Diem.